Czy przyroda odmieniana przez nieskończoną liczbę swoich nieuchwytnych stanów pogody, pory roku, miejsca, oświetlenia, pory dnia, szaty roślinnej i towarzyszących nam – wręcz, co dzień – zwierząt, innych w świetle dnia a innych w magii zapadającego zmroku, już nie stanowi dla nas punktu odniesienia i nie porusza najczulszych strun emocji i nostalgicznych, pełnych tęsknoty, radości, smutku a czasem żalu, niedefiniowalnych wzruszeń? Patrząc na obrazy Wacława Kochanowicza znów uwierzyłem, że misterium przyrody wciąż z nami jest. Że zamienniki abstrakcyjnego, domagającego się uznania za prawdziwszą, lepszą sztukę, malarstwa abstrakcyjnego, kubistycznego czy konceptualnego, próbujące odwzorować faktyczne czy domniemane obiekty o większym potencjale emocji i estetyki niż prawdziwy świat, muszą jeszcze na długo ustąpić pola sztuce realistycznej, opartej na dziesięcioleciach doświadczenia, perfekcyjnej technice malarskiej, geniuszowi wyobraźni i tytanicznej sile ludzkiej wytrwałości. Oraz ogromowi wysiłku artysty. Czy przyglądając się „Przemawiającej ciszy” nie czujecie, że Artysta zatrzymał chwilę, w kadrze malarskiego geniuszu, zarówno w jej wymiarze obrazu jak i dźwięku? Tak jakby był w stanie kontrolować czas, który zatrzymał się w Jego obrazie, żebyśmy mogli z każdej strony kontemplować milknący świat dnia, zanurzający się w coraz bardziej tajemniczej, niknącej w poświacie zachodu, ciszy tajemniczego bagna. W którego toni, ledwie, ale wyraźnie, odbijają się ostatnie okruchy światła, od blaknących obłoków, na szarzejącym błękicie. Przemijanie dnia – jak życia, w spokoju, niespodziewanie cicho i szybko, wywołujące i spokój i żal. Że to już?
Spójrzcie na płatki słonecznika, co ledwo oderwały się od kwiatu a już spadają w otchłań, z której nigdy się nie podźwigną. Zatrzymane w kadrze: „z prochu powstałyście …”. Z nicości patrzycie swoimi pysznymi, słonecznymi tarczami kwiatów, ale już widać na was znak nieubłaganego czasu i wasz koniec bliski, jak płatka, który – choć w obrazie zatrzymał się spadając – przecież zaraz bezgłośnie zniknie w czarnej otchłani. Na zawsze. Wacław Kochanowicz może poważyć się na poruszenie takich strun emocji, niejednoznacznych, głębokich, ale i ledwie wyczuwalnych, dzięki pełnej kontroli procesu twórczego i odwadze sięgania po warsztat tak żmudny i tak wymagający, że potrzeba prawdziwej determinacji, aby dzieło zacząć i skończyć a nie tylko zacząć i pozostawić. Dzięki temu zwykły słonecznik opowiada nam – zgodnie z tytułem obrazu „Przemijanie” – o tym, co nieuchronnie nas czeka. Choć Autor sam mówi, że się na przemijanie nie godzi. Również w wymiarze kulturowym – że w pośpiechu nowa kultura lub jej brak zastępuje starą, sprawdzoną.
Czy ptaki spieszące do gniazda, nie próbują oderwać się od płótna, do którego nieubłaganym w precyzji umysłem i wyćwiczoną ręką, przyszpilił je Artysta, żeby już, już tam dolecieć? „Do domu”. Tęskniąc za nim tak jak my za światem, który – na naszych oczach – przemija bezpowrotnie.
Dlatego Wacław Kochanowicz maluje nawet ten świat, podkarpackiej wsi, który już niemal całkowicie zaginął. Ale to już inna historia.
Bogusław Szweda